Strona:PL Waleria Marrené-January tom I 159.jpeg

Ta strona została skorygowana.

— Och! — zawołała — pan mieszasz rzeczy, które nie mogą iść w parze; pan przyznać musisz, iż są obowiązki niezaprzeczalne, nie podlegające indywidualnym sądom.
— Jakie? — zapytał krótko.
Ton tego pytania zmroził jej słowa na ustach: była w nim nieubłagana konsekwentność burzyciela, który wśród powszechnej ruiny, nie zdołał nic ocalić, nic uszanować. Ale ona, którą zmuszał przebiegać z sobą tory myśli, próbowała zachować sobie cośkolwiek nietkniętego, chwytała się po kolei zasad i uczuć różnych, niby deski zbawienia.
— Zapominasz pan o obowiązkach względem tych, których kochamy.
Myślała o dzieciach, o mężu, myślała o rodzinie. Tylko słowom jej można było nadać rozmaite znaczenie, i on to od razu pochwycił. Uśmiechnął się tym razem bez szyderstwa.
— Alboż one potrzebują obwarunkowania? Miłość... to najwyższe prawo, najrealniejsza potęga bytu, obdarzająca bez rachunku, ofiarna bez poświęceń. Miłość łamie zapory, zwalcza przeszkody, nie zna niepodobieństwa, jest silną jak życie, a nieubłaganą jak śmierć. Szczęśliwy ten, co ją spotkał na drodze swojej i odnalazł we własnem sercu.
I kiedy to mówił, ogarniał ją wzrokiem tak pełnym potęgi, iż spojrzenie to paliło ją ogniem. Daremnie ujść przed niem pragnęła; ścigało ją, przedzierało się do głębi jej istoty, i budziło tam echa, które daremnie stłumić usiłowała.
On czytał to wszystko w jej twarzy, w jej zmąconych źrenicach; — czuła to dobrze — wypowiadał to, co działo się w ich dwóch sercach.
Naraz stała się jasność straszna w jej umyśle. Tak jest! zrozumiała nagle, iż kochała go całą potęgą, do jakiej była zdolną; kochała na przekór samej sobie, na przekór