Strona:PL Waleria Marrené-January tom I 166.jpeg

Ta strona została skorygowana.

głowę o pierwszy lepszy kamień; ja wiem, że to przeminie, jak zły sen. Heleno, ja wiem, że przyszłość do nas należeć musi.
— Przyszłość! — zawołała, zbudzona tem słowem, — on mówi o przyszłości!.. Szalony!.. my nie mamy, my mieć nie możemy przyszłości...
W tej chwili turkot dał się słyszeć przed domem. Zamienili błyskawiczne spojrzenie, — nie kochanków w tej chwili, ale po prostu wspólników winy. Zmuszeni powracać nagle do rzeczywistego życia, ułożyć się do jego warunków, czynili to z dreszczem śmiertelnego wstrętu. Los zdawał się odpowiadać szyderstwem na jego marzenia.
— Ha! — szepnęła ponuro kobieta, podnosząc się, jak automat, w ruch wprawiony, — fałsz, kłamstwo upodlenie: oto przyszłość nasza, oto wszystko, co dać mi możesz!
Nie spojrzała na niego idąc do salonu, ale on dostrzegł, że jej zbielałe wargi drżały, a dłonie zaciskały się konwulsyjnie. Nie potrzebował tego, by zrozumieć męczarnie kobiety bez zarzutu, która dotąd żyć mogła w kryształowym gmachu, zmuszonej dziś do ukrywania szalonych uczuć, szaleńszych nadziei jego, i burzliwych scen, wstrząsających całą ich istnością.
On także cierpiał nie mniej od niej, on także nawykł był nosić czoło wysoko, on także czuł poniżenie fałszywego położenia; każdy uśmiech, każde ustępstwo, którem okupywał wstęp do tego domu, każde ściśnienie ręki, zamienione z panem Tytusem, każdy wyraz przyjazny z ust jego, policzkowały go moralnie, kruszyły w nim dumne serce.
Ale on postanowił to przecierpieć i spełnić; postanowił nie cofnąć się przed niczem, nawet przed podłością.
— Heleno! — szepnął tylko, nachylając się za nią,