Strona:PL Waleria Marrené-January tom I 193.jpeg

Ta strona została skorygowana.

Nagle głos konduktora odezwał się tuż przy oknie wagonu:
— Piotrków! pół godziny.
Pociąg stanął, otworzono drzwiczki na oścież.
Czar prysnął, dłoń jej wyrwała się z jego ręki.
— I gdzież my jedziemy! — zawołała.
Uśmiechnął się, jak człowiek, który osiągnął cel dawno upragniony.
— Jedziemy daleko, tam, gdzie będziemy mogli kochać się swobodnie.
W tej chwili zbudziło się w niej całe poczucie rzeczywistości.
— To być nie może! — zawołała, powstając, gotowa wyskoczyć z wagonu.
— Nie lękaj się! oddawna myślałem o podobnej chwili, przygotowałem wszystko; mam pasporty, to najważniejsza; stosunki się potem ułożą.
Do tej chwili nie wiedziała, że uczyniła krok niepowrotny.
— To być nie może! — powtórzyła, odzyskując nagle energię z nerwową siłą, właściwą pewnym stanowczym chwilom.
Patrzał na nią, nie rozumiejąc.
A ona mówiła dalej:
— January! January! Oddałam ci życie moje, nie dbam o siebie; niech się ze mną dzieje co chce, co chcesz ty! Ale dzieci...
Myślał o nich nieraz; wiedział dobrze, iż tu leżała prawdziwa przeszkoda pomiędzy nim a Heleną. Przeciwko uczuciu matki walczyć nie mógł.
Nie mógł powiedzieć: wybieraj. Wiedział, iż ona wybrać nie może.