Strona:PL Waleria Marrené-January tom I 195.jpeg

Ta strona została skorygowana.

niczyjej. Jeśli obietnice jego nie uspokoiły jej zupełnie, musiała dalej dźwigać sama troskę, smutek, czy wyrzuty swoje.
Ale nie tego chciał January, nie na to gotów był spełnić najszaleńsze rozkazy, ażeby widzieć chmurę żalu na jej czole; on pragnął ją widzieć szczęśliwą, z despotyzmem człowieka nienawykłego do oporu, z egoizmem, który świat cały zamykał w sobie i istocie ukochanej.
— I czegóż się smucisz jeszcze? — zapytał, zapuszczając wzrok do głębi jej serca. — Przez litość! mów przynajmniej, mów wyraźnie. Czy mam pochwycić ten promień zachodu, co odbija się w łzach twoich? czy dostać ci z nieba tę różową chmurkę? czy dostarczyć płat błękitu i rzucić ci go na serce? Zdaje mi się, że w tej chwili cudne bóztwa fantazyi, Skierka i Chochlik, powolne będą moim zaklęciom; że to, co ty chcesz, stać się musi!
Uśmiechnęła się mimowoli.
— Więc o czem myślisz? powiedz! — pytał z pieszczotliwym naciskiem — czyż nie mam prawa do marzeń twoich, do smutków i żalów, ja, którego nazywasz w duchu ich sprawcą?
— January! nie jest to czas marzenia.
— Pozwól mi patrzeć w oczy twoje, które nie odwracają się ode mnie; pozwól mi patrzeć na uśmiech twój; pozwól mi być szczęśliwym!
Wstrząsnęła głową.
— Chcesz wiedzieć, co ja myślę?
— Myśl twoja nie ma nic wspólnego z temi złemi myślami, któremi męczyłaś mnie i siebie tak długo.
— Ja myślę tylko, że każda ucieczka jest nikczemnością; i że ty i ja nie powinniśmy jej popełniać.
— Miałabyś słuszność — wyrzekł zwolna — gdybyśmy ukryć się chcieli. Jesteś odważną, Heleno, więc słuchaj! my