Strona:PL Waleria Marrené-Jerzy i Fragment 020.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

stać, która również zdawała się wychylać ze mgły przeszłości i jak ten stary dworzec, nie przystawać już do dzisiejszych ludzi. Była to kobieta ubrana w suknię z bogatej materyi, uszytą starożytnym krojem, ciemnego koloru, przy której twarz jej, pergaminowej bladości, odbijała martwą barwą. Rysy jej suche i wybitne zaostrzyły się pod ręką czasu; czoło pokrajane zmarszczkami, cieniły włosy mlecznej białości, wyglądające z pod koronkowego czepca; kreza z ciężkich weneckich koronek spadała w około jej szyi pomarszczonej i białej jak śnieg ręki. Wieku jej nie mogłem odgadnąć; postać była sucha, przygarbiona i jakby zawiędła, ale oczy pełne żywości, mimo zblakłego koloru, świadczyły, że lata, które ciężyły nad jej ciałem i pochylały je ku ziemi, zostawiły umysł nietknięty. Czy była piękną kiedyś? — któż mógł wiedzieć. Ślady pierwotnych rysów zatarł czas, pozostała tylko fizyognomia jaką wyrobiło życie, a ta była szlachetna i sympatyczna. Dzisiaj z zapadłemi policzkami i blademi usty, z nosem śpiczastym, z wyrazem smutku i tajemniczej zadumy starości, podobną była do jakiegoś portretu Van Dycka, który cudem zeszedł ze ściany i przechadza się między żywymi.
Stałem chwilę, uderzony tem zjawiskiem, pytając sam siebie, czy myślą moją wywołany, nie stanął tu widomie legendowy duch tego domu, nie wiedząc sam czy śnię, czy marzę? Ale w mgnieniu oka drzwi wchodowe się rozwarły i stary sługa, znać wiekowy rówieśnik swej pani, wyszedł i począł zdejmować mój lekki pakunek, jak gdybym był oczekiwanym. Kobieta zaś podniosła się z poręczowego krzesła na którem siedziała, i powitała mnie ruchem i uśmiechem pełnym wdzięku i powagi. Lucyan rachował na mnie, byłem oczekiwanym od dni kilku. Dowiedziałem się wkrótce, że ta dziwna kobieta, jest to panna Rozalia, cioteczna babka i jedyna krewna jego narzeczonej. Przeżyła wszystkich swoich, pogrzebała kilka pokoleń, a dziś na