Strona:PL Waleria Marrené-Jerzy i Fragment 037.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

szych, — pracy, potrzebuję niejako skupić i odnaleźć się, odzywając się do ciebie co wieczór. Każdy z nas myślał i zastanawiał się nad sobą; zdawało mi się nieraz że znam samego siebie, i miałem względną słuszność: wiem czem jestem, lecz nie mogę z pewnością obrachować czem być mogę, jakie pierwiastki odezwą się we mnie w starciu z drugiemi, jakie obudzą myśli i wyrobią przekonania. Dlatego też najstalszy człowiek nawet jest jeszcze istotą nieobrachowaną, dlatego przyszłość jest zawsze tajemniczą, a wola tylko i wiara w niezmienny pierwiastek obowiązku sterować nami może. W tem też nieujętem poczuciu przyszłości nieznanej, niestworzonej, że tak powiem, leży magiczny urok tego słowa „życie”, zasługa jego i trwoga tajemna jaką nas przejmuje. Zapytasz mnie może do czego ten postęp zmierza? Do niczego, mój drogi. Te kwestye między nami poruszane były często, a chwila obecna przywiodła mi je na pamięć.
Dzisiaj, choć biały ranek zastał mnie przy stoliku, wstałem jednak wcześniej niż wszyscy mieszkańcy Zalipnej. Rano przychodzą najtrzeźwiejsze myśli, rano, to prawdziwa godzina pracy. Wiesz że przywykłem budzić się ze słońcem, a tutaj, choć zaspałem trochę, dzięki zmęczeniu podróży, miękkości łóżka, czy snów dziwacznych, wstałem jednak dość rano, by używać letnich godzin chłodu. Lucyan, ten pieszczoch, spoczywał jeszcze w najlepsze. Wyszedłem do ogrodu i począłem rozglądać się wszędzie. Ruch i praca panowały tutaj, a imię Stasi odbijało się ciągle o moje uszy. Wszystko robiono z jej rozkazu, dla niej, według jej woli. Musi to być czynna i energiczna natura. Tem lepiej. Wiesz jak się lękam tych pieszczonych istot, które nie raczą dotykać ziemi, zajęte księżycowemi marzeniami, które zrzucają na drugich realne warunki bytu i to śmią nazywać poezyą.
W stawie pławiono konie, a żwawy chłopak zajęty był na brzegu myciem białej jak śnieg klaczy. Wiek dzie-