Strona:PL Waleria Marrené-Jerzy i Fragment 043.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

się odstąpić siostry, by zażądać krwawego rachunku za łzy jej, za złamanie słowa. Ale ona odgadywała te myśli jego i konając, wstrzymywała cios grożący Stanisławowi. Leżała tutaj na tej kanapie, wspierając wychudłe ciało na adamaszkowych poduszkach. Brat patrzał na nią długo w milczeniu, a wzrok jego płonął, przymglony łzami; ona była ostatnią, najdroższą miłością jego i gasła mu w oczach. Leżała szepcząc coś półgłosem, rachując coś gorączkowo; brat ją usłyszał i zrozumiał. Twarz poważna zawrzała mu gniewem i wybuchnął słowem dłużej niepowstrzymanem: „Ośm miesięcy mija, jak miał powrócić, a nie powrócił; czas już bym się upomniał o łzy twoje.” Widziałem jak ją oddał opiece służebnych, a sam oddalił się szybko, nie oglądając się na nią, głuchy na jej wołanie, człowiek wyzuty z człowieczeństwa ślepą żądzą krwi.
Gdzie to było nie wiem; krajobraz był zaćmiony w snach moich; ale widziałem w perłowem świetle letniego poranku, wśród ciszy budzącego się dnia, tych dwóch ludzi walczących z sobą. Jeden nieubłagany jak sprawiedliwość, namiętny jak zemsta, szukał serca przeciwnika; z posępnem okiem utkwionem w niego. Drugi bronił życia, szczęścia, może nowej miłości, z rozpaczą istoty, dla której świat ten jest słodki. Było cóś fantastycznego w tym pojedynku, cóś nakształt walki złotego dnia z cieniem wieczoru; było cóś strasznego w tej ciszy, przerywanej tylko dźwiękiem stali i uderzeń serca. Ci dwaj ludzie piękni byli odmienną pięknością i odmiennym wyrazem: Stanisław z okiem płonącem, z jasnym włosem rozwianym, z zaciśniętemi usty, z brwią ściągniętą, przypominał archanioła Guida Reni, następującego na smoka. Przeciwnik jego, blady i nieugięty, podobnym był do posągu, tylko wzrok jego przerażał siłą nienawiści, a oczy jego krwią zaszłe, usta napół roztwarte, zdawały się spragnione mordu i zemsty. Jednak, jeżeli morderstwo usprawiedliwionem być może, sprawiedliwość była po jego stronie. Ale Stani-