Strona:PL Waleria Marrené-Jerzy i Fragment 045.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

oprzeć się nie potrafi temu co spełnić się musi; nie możemy tu nic przewidzieć, nic uprzedzić. Grozi nam cios jakiś, wiem o tem. Nie pytaj mnie pan o więcej, nie żądaj bym ci wytłumaczyła to co jest niepojętem; ale czuję że los twój zwiąże się tu dziwnie z naszym losem.
Dała mi znak ręką bym się oddalił i zostawił ją samą.
Na miłość Boga, napisz mi co myślisz o tem wszystkiem, bo jestem w położeniu człowieka, któremu pęka węgielny kamień przekonań całego życia.
Wyszedłem z myślą znękaną, chciałem iść gdzie daleko i stracić z oczów ten dom zaklęty, gdzie jakieś zaraźliwe marzenia obsiadają mózgi; ale spotkałem Stasię i Lucyana, którzy szukali mnie, chcąc namówić do konnej przejażdżki. Przystałem z wielką ochotą, choć wolałbym był samotność. Lucyan widać dał tutaj dobre wyobrażenie o moich talentach, bo przyprowadzono mi dzielnego wierzchowca. Przyznaję iż w tej chwili dosiadłem go z rozkoszą; zmęczenie fizyczne, przywraca równowagę myśli zmęczonej. Stasia na swojej arabce, w amazonce ciemno-zielonej, w okrągłem kapelusiku, który odsłaniał zwoje jej płowych włosów i podnosił świeżość lica, była zachwycającą. I była też wesoła jak dziecko, zręczna i śmiała; powodowała koniem wprawną ręką, wypuszczała go, zwracała na miejscu, z lekkością przeskakiwała płoty i rowy, mimo zaklęć i próśb Lucyana. Twarz jej ożywiał rumieniec; coś dziwnie hardego błyszczało w oczach, była jakby w swoim żywiole. Patrzyłem na nią, ale mimowolnie stawał mi w myśli bohater snów moich; przypominała mi go każdym ruchem, spojrzeniem, skinieniem ręki, śmiechem nawet i dźwiękiem głosu. Widocznie jestem pod wpływem jakichś marzeń, z których nawet biały dzień rozbudzić mnie nie może.
Stasia zauważyła w końcu zamyślenie, które mnie ogarnęło i jechała chwilę spokojnie obok mnie, spogląda-