Strona:PL Waleria Marrené-Jerzy i Fragment 052.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

lec na ustach, dając mi znak milczenia. Alem ja nie zważał na to.
— Czyj to portret? spytałem.
— Pana starosty Stanisława, odparł niechętnie. Ale czego tu pan szukałeś, kto otworzył te drzwi i pokazał ten portret?
I nie zważając na mnie, odwrócił go napowrót do ściany i zastawił szafą.
— Czy znałeś go? pytałem ciekawie.
— Znałem, znałem; ale na miłość Boską chodźmy ztąd.
I wywiódł mnie z pokoju, zamknął drzwi na klucz, klucz schował do kieszeni i wówczas odetchnął spokojniej. Widocznie obecność sama tego portretu przerażała go. Ale ja byłem podrażniony, ciekawy i zdecydowany dowiedzieć się czegoś.
— Panna Stanisława bardzo podobna do starosty, mówiłem, wpatrując się w Jana.
— A jakże nie ma być podobna, wszakżeż to jej dziadek. Urodziła się w kilka miesięcy po jego śmierci; kubek w kubek te same rysy. Ale lepiej nie mówić o tem, licho nie śpi. I stary przeżegnał się pobożnie.
— Czemu ten portret schowany jest tutaj? wszak dawniej wisiał nad kominem w wielkiej sali.
Jan spojrzał na mnie zdziwiony.
— Ej, odparł, dużoby o tem mówić, a nie warto. Ot lepiej było portret spalić, lub do kościoła oddać; ale panna Rozalia nie chciała. Niedarmo pan poruszyłeś ten zaklęty obraz, teraz tylko patrzeć nieszczęścia.
— Ależ mój Janie, dlaczegoż palić tak piękny portret familijny? mówiłem, niby nie zważając na złe wróżby starego.
— Powiedziałbym ja panu jak to wszystko było, ale nie trzeba przed nikim powtarzać, a broń Boże przed