Strona:PL Waleria Marrené-Jerzy i Fragment 055.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

— Szukałem pana, rzekła ze ślicznym uśmiechem i umyślnie wstałam tak rano.
Skłoniłem się i biorąc jej rękę, mimowolnie prawie poniosłem ją do ust. Zarumieniła się lekko.
— Wie pan, rzekła pospiesznie, myślałam ciągle o tem cośmy mówili wczoraj i nad tem rozmyślaniem zeszła mi noc cała, nie mogłam zasnąć.
— Dlaczego? czyż tak smutną była rozmowa nasza?
— Nie smutną, rzekła wstrząsając główką, ale obudziły się we mnie różne myśli; w tem coś pan mówił, są rzeczy dla mnie nie pojęte.
— Naprzykład, panno Stanisławo? będę się starał wszystko wytłumaczyć.
— Słuchając pana, rzekła, wierzę iż życie jest walką, próbą, cierpieniem; lecz doprawdy dokładnie tego pojąć nie mogę. Mnie się dotąd zdaje że żyć, to tak łatwo jak oddychać, żyć, to tak rozkosznie jak patrzeć na świat ten piękny i wesoły. Może też ludzie zadają sobie wiele pracy napróżno i wyszukują czasem cierpienia. Powiedz mi pan, czy jestem tak wielkiem dzieckiem, że tego zrozumieć nie mogę, czy też ludzie wymyślają czasem trudności nieistniejące.
— Jesteś pani dotąd szczęśliwą, odrzekłem wzruszony, daj Boże byś nią była zawsze, by życie twoje łatwem było jak dotąd. Ufam że tak będzie zawsze. Ale pamiętaj żeś poznała tylko życie jako widz daleki.
— Kiedyż je poznam inaczej? szepnęła z pewnym rodzajem niecierpliwości. I ja przecież nie chcę być zawsze bezmyślnem dzieckiem, i ja też dobić się pragnę człowieczeństwa, choćby przez walkę i cierpienie.
Jej harda twarzyczka płonęła odwagą niewiadomości. Żal mi jej było, bo te słowa przeraziły mnie złem przeczuciem.
— Pani kochasz Lucyana, rzekłem po chwili namy-