Strona:PL Waleria Marrené-Jerzy i Fragment 063.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Bogiem, nikt nie będzie znał jego miary. Dość o tem, inaczej być nie mogło. Żałuję tego, ktoby mógł widzieć ją, zrozumieć, a nie ukochać.
Znasz mnie oddawna; mam spełna lat trzydzieści, umysł trzeźwy i karne serce. Nie puściłem nigdy wodzy próżnym marzeniom, nie rozkołysałem wyobraźni; miałem rodzaj wstrętu do tych lekkomyślnych uczuć, które zakłócają spokój i szczęście rodzin, i pod nazwą miłości kryją egoizm, lub rozbałamuconą żądzę. Wierzyłem tylko w miłość uświęconą obowiązkiem, uważałem ją jako kamień węgielny domowego ogniska, jako święty związek dwóch serc, dwóch myśli, dwojga ludzi, którzy jednoczą życie dla wspólnego celu i jedno drugiemu chcą być osłodą i wsparciem; wierzyłem że trzeba ukochać i uszanować całą duszą tę, której się powierza przyszłość swoję, — a dotąd nie spotkałem kobiety, któraby to uczucie wzbudzała we mnie. Gdybym był poznał Stasię wolną, życie moje byłoby nieskończonem błogosławieństwem; dziś poznanie to jest nieszczęściem, jeśli chcesz, ale jednem z tych co są nieuniknione; bo poznawszy, musiałem pokochać. Masz skończony rachunek teraźniejszości mojej; o przyszłości nie mówię. Wiem, że ona będzie ciężką i bolesną; ale mniejsza o to, zniosę co znieść będzie trzeba, wszak chodzi tu o mnie tylko.
Dzisiejszą noc strawiłem bezsennie, zrozumiałam, obliczyłem to wszystko, a teraz jestem spokojny. W sercu mojem zostanie nazawsze jej słoneczny obraz, zamknąłem go tam jak w grobie i dziwnie smutny blask rozlał mi się w duszy; ale powtarzam ci raz jeszcze, jestem spokojny. Przyjąłem los jaki mi jest dany. Nie cierpię próżnych walk, szarpań się z faktem spełnionym, oszukiwań samego siebie, nie cierpię wszystkiego co jest fałszem i tchórzostwem moralnem; nie mam pokoju, póki każdej rzeczy nie nazwę po imieniu.
Bywaj zdrów, mój wierny stary towarzyszu. Za trzy