Strona:PL Waleria Marrené-Jerzy i Fragment 070.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

gdy moim śladem pędził za Stasią, znać to było po stratowanem zbożu. Padając, głową uderzył o kamień; czaszka jego była pękniętą, a kamień krwią zbroczony. Na rysach jego bladych i pięknych tkwił jeszcze wyraz niepokoju: ostatnia myśl jego była dla Stasi.
Przez chwilę sądziłem że już nie żyje i uczułem wówczas dopiero piekielny ból wyrzutu. Gdyby Lucyan był zabity, zdaje mi się żebym był oszalał. Rozerwałem ubranie jego, przykładając drżącą rękę do piersi: serce biło słabo, ale biło. Głębokości rany rozpoznać nie mogłem, zasklepiły ją włosy i krew zsiadła.
Zwolna i ostrożnie nieśliśmy go do domu zemdlonego. W bramie spotkaliśmy pannę Rozalią; ja szedłem naprzód, chcąc przygotować ją do nieszczęścia.
Ale ona w tej chwili nie myślała wcale o Lucyanie.
— Na miłość Boga! co się stało Stasi? spytała niespokojnie, chwytając mnie za rękę. Wróciliście razem: ona zmieniona jest strasznie; nie odpowiedziała na pytania moje; blada, milcząca, zamknęła się w swoim pokoju.
Zadrżałem i spojrzałem na nią wzrokiem, w którym wyczytać mogła niepokój równy swemu, ale spuściłem oczy przed jej bystrym spojrzeniem, ja com tego dotąd nie uczynił nigdy przed nikim. Milczałem, bo i cóż odpowiedzieć jej mogłem?
W tej chwili gromadka ludzi niosących Lucyana ukazała się w bramie.
— Co to jest?! zawołała.
— Lucyan spadł z konia, wyrzekłem. Czy Stasia wie o tem?
Rozalia załamała ręce.
— Stało się! wyrzekła cicho, jakby sama do siebie. Któż przebłaga nieszczęście, kto usunie przekleństwo? Wiedziałam że coś strasznego nam grozi.
Stała chwilę przybita na miejscu, szepcząc coś półgłosem. Nie śmiałem przerywać jej zadumy; ale wkrótce