Strona:PL Waleria Marrené-Jerzy i Fragment 072.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

jego łóżkiem bez łzy, blada, trochę drżąca, ale prosta i jakby zesztywniała pod ręką nieszczęścia. Nie wzdrygnęła się nawet na widok jaki przedstawiał ten pokój w nieładzie. Pukle czarnych włosów, które uciąć musiałem, leżały na ziemi obok szmat płótna i szarpi, czepiając się jej długiej sukni; krew przez bandaże przesiąkała na poduszki; może i moje ręce były skrwawione. Nie wiem nawet czy zauważała to wszystko, bo jakby machinalnie zbliżyła się do łóżka Lucyana i położyła rękę na jego czole, ściągniętem wyrazem bólu.
Nie śmiałem jej odciągnąć od tego widoku, nie śmiałem stanąć pomiędzy niemi, chociaż drżałem o nią. Widok ten był zanadto ciężki dla jej oczów, może i wyrzut zaciężki dla jej serca. Wiedziałem, że jej siły są słabe, a wola tylko silna; ale cóż powiedzieć mogłem? Położenie moje stało się tak fałszywe, że wolno mi było tylko milczeć i cierpieć; straciłem prawo odzywania się do niej jako przyjaciel, a nie chciałem przemówić w inny sposób. Przerażał mnie dziwny wyraz jej twarzy, surowy i sztywny; jakieś osłupienie malowało się w oczach, coś automatycznego było w ruchach; ciało jej, wola tylko były tutaj, myśl ulatywała daleko, szukała mnie może. Panna Rozalia mogła stan ten przypisać trwodze o Lucyana, jam przeczuwał że inna boleść cisnęła jej serce, że tę boleść jam sprawił.
Stasia nie przemówiła słowa do nas, nie zapytała o nic; zdawała się duchem obca tej scenie śmierci, pogrążona w jakiej strasznej zadumie.
Ale rzecz dziwna! Zaledwie jej ręka spoczęła na czoło Lucyana, twarz jego wypogodziła się, oddech stał się lżejszym; w końcu otworzył oczy i wyszeptał jej imię.
— Żyje, żyć będzie, poznał ją! zawołała Rozalia, składając ręce.
Nie odpowiedziałem, nie patrzyłem na niego. Przytomność nie znaczyła, by niebezpieczeństwo minęło. Oczy