Strona:PL Waleria Marrené-Jerzy i Fragment 085.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

tak wiele, spocznij. Nie było tu nikogo, oprócz panny Rozalii, Stasi i doktora.
— Widziałem was wszystkich przecie, ale i ty musiałeś widzieć Jadwigę, w tej białej sukni lamowanej srebrem, z wieńcem róż białych na czarnych włosach, jakby w weselnym stroju. Ona stawała ciągle między mną a Stasią, groziła jej...
— Na miłość Boga, to ci się śniło tylko, Lucyanie.
Przesunął ręką po czole.
— Prawda, prawda, szepnął, ona umarła już! Więc z pewnością to był sen tylko?
— Z pewnością, odparłem, kryjąc pomieszanie.
— Jak dawno jestem chory? zapytał poraz drugi.
— Tydzień cały.
— Któryż to dzień dzisiaj?
— Zdaje mi się że szósty lipca.
Westchnął ciężko, pamięć mu wracała.
— Szósty lipca, powtórzył cicho; pierwszego miał być ślub mój. Ten dzień, oczekiwany tak namiętnie, przeszedł, a jam o tem nie wiedział. Jerzy, czy tak ma być z każdą nadzieją?..
Spuściłem głowę, niby nie słysząc. Słowa te były dla mnie wyrzutem i męką; nie poznawałem go w nich zupełnie. On, ulubieniec losu, zdawał się przeczuwać że szczęście opuścić go mogło; piérwsza nadzieja niespełniona niweczyła jego ufność w życie. Byłoż to przeczucie, czy brak hartu tego duchowego pieszczocha?
— A Stasia? spytał po chwili, patrząc mi w oczy.
Zamiast odpowiedzi, poszedłem zawezwać doktora, który spał obok w moim pokoju. Obadwaj wróciliśmy do Lucyana, który z uporem dziecka powtarzał imię narzeczonéj.
Nie mogłem mówić mu o niej, bo byłem sam jak w gorączce, słysząc dziwne słowa, któremi jego chorobliwe majaczenia wiązały się ze snem moim, z tradycyami prze-