Strona:PL Waleria Marrené-Jerzy i Fragment 088.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

ogród do Lucyana i tknięty niepokojem, zatrzymałem się nagle.
— Panno Stanisławo, wyrzekłem, Lucyan zaledwie odzyskał przytomność; lada wstrząśnienie śmiertelnem dla niego być może. Bądź dobrą dla niego.
— Jakto? zapytała, patrząc mi w oczy.
Wytłumaczyć mi się było trudno, a Stasia zrozumieć mnie nie mogła, czy nie chciała.
— Pamiętaj pani, odparłem, że Lucyan cię kocha, i mówiąc to drżałem.
— Jerzy, rzekła po chwili, dlaczego mi to mówisz? Czy sądzisz żem niedość cierpiała, że niedość cierpię?
— Bo nie chcę aby on dziś cierpiał, wyrzekłem z szorstkością rozpaczy, bo on nie może, nie powinien cierpieć!
— Zwolna jej ręka wysunęła się z mego ramienia.
— Jak ty dziś mówisz do mnie? szepnęła blednąc.
Był niewysłowiony ból w jej głosie; czułem jakem ją ranił. Ból ten odzywał się stokroć spotęgowany w mojej piersi; ale mówiłem dalej, jak ten co cierpieniu urąga:
— Jest między nami straszne nieporozumienie; przebacz mi pani, wina tu moja.
— Cóż mam przebaczyć? wyrzekła, jakby zbierając siły. Jerzy, wszak ty mnie kochasz?
Był błagalny wyraz w tych słowach, na który ja musiałem głuchym pozostać.
— I na cóż ci mam powtarzać, odparłem z goryczą, słowo które nigdy z ust moich wyjść nie było powinno, które nie powinno było postać w sercu? Ja nigdy nie powtórzę go więcej. To było szaleństwo, prawie zbrodnia! Jeżeli możesz, zapomnij o niem i przebacz!
Słowa te były okrutne może. Ale cierpienie przechodziło moje siły; lękałem się zdradzić jakimbądź miększym wyrazem i wymówiłem je, nie podnosząc oczów na Stasię. Gdym się odważył spojrzeć na nią, była strasznie