Strona:PL Waleria Marrené-Jerzy i Fragment 095.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

nione. Doktór nie nalegał więcej, obadwaj zrozumieliśmy się bez słów, i wszedłem do Lucyana.
Choć wszedłem cicho, on dosłyszał, bo sen jego był niespokojny i przerywany.
— Gdzież byłeś ten dzień cały? zapytał, wyciągając ku mnie rękę.
— Byłem już spokojny o ciebie, odparłem, i korzystałem ze swobody tego pięknego dnia, błąkając się po polach, jak student na wakacyach.
Lucyan spojrzał na mnie niezwykłym wzrokiem.
— A Stasia, spytał, czyś jej nie widział?
Zadrżałem mimowolnie na te słowa. Lucyan ze mnie oka nie spuszczał!
— Stasia, szepnąłem, Stasia jest cierpiąca.
Chwilę trwało między nami milczenie; Lucyan przymknął powieki. Odetchnąłem, wzrok jego mi ciężył, a rozmowa ta była męką. Wsparłem czoło na rękach i pozostałem długo nieporuszony, bez myśli wyraźnej, prawie bez cierpienia, nie czując nic innego nad niewysłowione zmęczenie. Ale Lucyan nie zostawił mnie długo w spokoju. Podnosząc głowę spotkałem jego oczy błyszczące gorączką utkwione we mnie.
— Jerzy, wyrzekł stłumionym głosem, Jerzy, tu coś się dzieje, coś tają przedemną. Ja to widzę, ja to przeczuwam. Nie widziałem dziś Stasi; doktór, Rozalia zbywają mnie półsłowem. Ty przynajmniej powiesz mi prawdę, ty zrozumiesz że najstraszniejszą męką jest niepewność.
Ale ja na to pytanie, uczynione błagalnym głosem, odpowiedzieć nie mogłem; i ja także musiałem zbyć go czemkolwiek. Próżno zdobywałem się na spokój kłamany: Lucyan domagał się odpowiedzi, odwoływał się do przyjaźni mojej. On także był bez miłosierdzia.
— Lucyanie, rzekłem w końcu wzruszony, bądź spokojny o przyszłość. Nie dzieje się tu nic: zaufaj tym którzy cię kochają.