Strona:PL Waleria Marrené-Jerzy i Fragment 096.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

— Którzy mnie kochają, powtórzył smutnie. Jerzy przychodzi mi zwątpienie do serca, czy doprawdy kochanym jestem. Czemu jej tu niema? Ty przynajmniej mnie nie zawiedziesz, dodał, obie moje ręce biorąc w swoje, jak gdyby mu się ziemia z pod stóp usuwała, a on chwytał się punktu oparcia nad przepaścią.
— Nigdy! nigdy! odparłem z mocą przekonania, ściskając jego dłonie.
Ale on w tej chwili odrzucił ręce moje gwałtownie, jakby się dotknął wstrętnego gadu; wzrok jego się zmienił i stał groźnym prawie. Idąc za kierunkiem jego oczów, spostrzegłem z przerażeniem na palcu moim pierścionek Stasi, o którym wśród gwałtownych wstrząśnień dnia tego zapomniałem zupełnie.
— Co to znaczy? zapytał głosem, który zaledwo wydobywał się z jego piersi.
Nie miałem w tej chwili siły ani woli kłamstwa, a przecież prawda mogła tu być morderstwem. Wszystkie usiłowania moje dnia tego obracały się przeciwko mnie; stałem na miejsca jak piorunem rażony.
— Jerzy, wołał Lucyan, unosząc się na poduszkach, wytłomacz mi co to znaczy.
I wstrząsnął ręką moją, a ja nie znajdowałem słowa odpowiedzi.
— Rozumiem, mówił ze wzrastającą mocą, jakby w paroksyzmie szału, rozumiem. Nie chcesz mi odpowiedzieć jakim sposobem ten pierścionek jest w twoim ręku?
Lucyan był strasznym w tej chwili; ogień namiętności i gorączki zapalił się w jego oczach podkrążonych, nadając im blask dziki.
— Teraz rozumiem wszystko, mówił napół nieprzytomnie. Przypominam sobie: ona siedziała nad mojem łóżkiem, ręką chłodząc mi czoło. Stasia moja była przy mnie; ty tu przyszedłeś, ty oderwałeś ją z tego miejsca, tyś jej powiedział: kocham cię więcej niż sumienie, kocham cię,