Strona:PL Waleria Marrené-Jerzy i Fragment 103.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

, powtarzałem machinalnie, aż zbudziłem się dźwiękiem własnego głosu.
— Nie porzucę jej! zawołałem, nie będę narzędziem zagrobowej zemsty!
Rozalia spojrzała na mnie, składając ręce dziękczynnie.
— Ty, rzekła, cierpisz tutaj za cudze winy, ty może będziesz mógł ją odkupić.
— Lucyan, odparłem, wie o miłości naszej, on jeden rozgrzeszyć nas może i połączyć. Los nasz powinien od niego zależeć; nateraz nie mogę zatrzymać obrączki, która sprawiła to, czegom lękał się najbardziej, która otwierając mu oczy, zniweczyła wiarę i szczęście. Może była ona tu opatrznem narzędziem, może...
I drżąc oddałem ją Rozalii; bo pierwszy raz przyszło mi na myśl, że szczęśliwym być mogę, a na tę myśl zbrakło mi siły. Lękałem się jej jak pokusy i wybiegłem szybko, gnany tym strasznym niepokojem, jakiego doznaje człowiek, gdy przywykły do nieszczęścia, zrozumie że ono da się przebłagać, gdy widząc wyjście z piekła, czuje się jeszcze w jego mocy.
We drzwiach spotkałem Lucyana: blady, chwiejący się, wsparty na ramieniu doktora, pierwszy raz powstał z łóżka i zażądał widzieć Stasię koniecznie. Musiano zadość uczynić woli jego. Ten człowiek miał w rękach życie nasze. Pierwszy raz spojrzałem na niego z trwogą i nadzieją; ale on spotkał mój wzrok zimno i odwrócił oczy.
Los nasz roztrzygał się w tej chwili. Chodziłem naokoło domu, nie śmiąc przekroczyć jego progu, a nie mogąc się oddalić. Czasem dochodził mnie głos jakiś, westchnienie, słowo żywsze, i znów było cicho i straszno. Rozstrojony, znękany, wróciłem do siebie i rzuciłem się na kanapę. Zastałem tam doktora i w tej chwili obecność