Strona:PL Waleria Marrené-Jerzy i Fragment 105.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

zya na którą niema lekarstwa, ale która nie grozi niczem i zostawia resztę władz umysłowych w normalnym stanie.
Więc panna Rozalia, byłto rodzaj waryatki, której zostawiano wolność jedynie dlatego, że monomania nie przechodziła pewnych granic. Pytałem sam siebie z trwogą, czy ona mogła być zaraźliwą, przypominałem sobie sny moje, portret starosty i te wszystkie fakta, które dla mnie łączyły się w jedną całość logiczną. Czy podlegałem bezwiednie wpływom tej dziwnej kobiety? czy też doktór, niewtajemniczony w cały szereg zjawisk których byłem igraszką, nie mógł ich zrozumieć?
Ale nie miałem czasu długo zastanawiać się nad tem wszystkiem, bo Lucyan ukazał się w progu. Widocznie wzruszenie jego było tak gwałtownem, że nie myślał go nawet ukrywać. Powieki jego były czerwone i jakby nabrzmiałe łzami, blade usta drgały wewnętrznem łkaniem. Spojrzał na mnie z nieopisanym wyrazem wstrętu i wezwał mnie z sobą.
Wstałem, hamując wybuchające uczucia, sztywny, chłodny, ale z piekłem w duszy, jak gracz który ostatnią stawkę rzucił na kartę; bo nie wiedziałem co mi przynosi, czy mam w nim widzieć wroga, czy zbawcę, co było w jego sercu, nienawiść czy poświęcenie?
Lucyan wszedł ze mną do swojego pokoju, ale tu sił mu zbrakło: zachwiał się i padł na łóżko. Nie stracił jednak przytomności, dał mi znak bym nie wołał nikogo, że niczego nie potrzebuje i tak chwil kilka spoczywał z przymkniętemi powiekami, zbierając myśli. Ja stałem przy jego łóżku nieruchomy, przyciskając skrzyżowane ręce do piersi, bo je rozrywało szalone serca bicie.
— Jerzy, rzekł w końcu Lucyan, podnosząc się i wspierając na łokciu, Jerzy, ty kochasz Stasię...
Skłoniłem głowę, na znak potwierdzenia.
— Stasia kocha ciebie, mówił dalej zimno.