Strona:PL Waleria Marrené-Jerzy i Fragment 109.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

— Więc stało się, spytała cicho, los nasz spełnić się musi; nic nie przebłaga strasznej sprawiedliwości!
— Stało się, odparłem, wyjechać ztąd muszę dziś jeszcze.
— Dzisiaj? wyrzekła z przerażeniem.
— Dzisiaj — Lucyan tego żąda. Poco odwlekać to, co staś się musi.
Rozalia westchnęła ciężko i bladą rękę wyciągnęła ku mnie. Przycisnąłem ją do ust, czując że paląca łza na nią spadła.
— Do zobaczenia! szepnąłem machinalnie, nie wiedząc sam dobrze com mówił.
— Do zobaczenia tam! odparła poważnie, podnosząc rękę ku górze; tutaj pożegnać się musimy.
Żadne z nas nie wymówiło imienia Stasi; ja wymówić go nie mogłem.
Za chwilę konie stały przed gankiem i wyjechałem, nie widząc nikogo. Wzrok mój był zmącony, myśli w nieładzie.
Jechałem tą samą drogą, którąm odbywał przed kilku tygodniami, tak pełen życia i wewnętrznego wesela. Myśli moje ówczesne pozostały jakby przyczepione do martwych przedmiotów i powracały do mnie jak szyderstwo. Jechaliśmy szybko, a ja znękany, z rodzajem osłupienia patrzyłem przed siebie — gdy tentent biegnących koni dał się słyszeć za nami i niespodziewanie ujrzałem Stasię na koniu. Szybkim galopem zrównała się ze mną i zatrzymała się. Wzrok jej padł na mnie gorączkowy, błyszczący, rysy jej były ściągnięte jakimś wyrazem dumy czy szyderstwa, który kaził ich piękność. Henryku, siły ludzkie są nieskończone! Przed chwilą sądziłem się bezsilnym, zwalczonym; teraz znowu, w chwili śmiertelnej, ostatniej walki, stanąłem naprzeciw niej i siebie, skupiając męztwo którego mi brakło.
Stasia, nie troszcząc się o nic, dumna i nakazująca,