Strona:PL Waleria Marrené-Jerzy i Fragment 116.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Wysłuchałem wszystkiego cierpliwie; słowa te potwierdziły tylko to, com wiedział i bez nich.
— A Lucyan? spytałem znowu z dziwnym spokojem.
— Lucyan wie o tem i dlatego wyjechał.
— Więc Stasia kocha tego Antosia? spytałem.
Doktór wzruszył ramionami.
— Może tylko chciałaby go kochać, odparł powolnie, patrząc mi w oczy.
— A on ją? pytałem dalej, nie zważając na wyraz z jakim wymówił te ostatnie słowa.
— To dawna, studencka miłość, odpowiedział, widząc że go nie chcę rozumieć. Antoś kochał się w niej od dzieciństwa prawie, bo chowali się razem; starszy od niej ledwie o lat parę.
Oto wszystko co wiedział doktór, co mógł mi powiedzieć; dla mnie było to wystarczającem aż nadto.
Jednakże słowa te, jak każda pewność, uspokoiły mnie powierzchownie.
— Czy będziesz się pan z niemi widział? rzekłem. Nie wspominaj że tu jestem; daj mi słowo że nie wspomnisz o tem, że zapytany przypadkiem — zaprzeczysz.
Doktór skłonił głowę na znak przyzwolenia, ale niechętnie zgodził się na żądanie moje. Wyraźnie chciał mi coś powiedzieć, dalej prowadzić rozmowę. Pożegnałem go szybko. Myśli moje nie należą do każdego co wyczyta ból na mojem czole; dziś zresztą ja sam ich nie pojmuję i spaliłbym się ze wstydu, gdyby inne oko niż twoje zajrzało w głębie mego ducha.
Byłem szalony wczoraj, Henryku; teraz noc i chłód poranku ostudziły trochę żar gorączki mojej, dziś spokojniej spojrzeć mogę w przeszłość i w przyszłość. Chciałem zrazu spalić kartki napisane wczoraj; ale nie, nie chcę nawet w twoich oczach wydawać się wyższym niż jestem w istocie. Poznasz z nich do jakiego stopnia upadku doprowadziło mnie nieszczęście, do czego dojść mogłem pod