Strona:PL Waleria Marrené-Jerzy i Fragment 120.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

tylko moję mękę, bo dlatego że cierpię niemęzkiem cierpieniem, tracę szacunek samego siebie. Próżno łudziłbym się, Henryku: miłość ta zrosła się z istotą moją i lękam się by wraz z nią nie wyrwać serca z piersi i nie pozostać pomnikiem tylko dawnej istoty, gorzej niż pomnikiem.... lękam się stać negacyą żywą przeszłości mojej....
Te straszne myśli nasunął mi Lucyan. Spotkałem go tu niespodziewanie wczoraj i nie poznałem zrazu, choć to ten sam człowiek w pełni życia i młodości, choć ubiegłe cierpienia nie wyryły piętna wyraźnego na twarzy i zmieniły w nim tylko wewnętrzną istotę. Zamiast pogody, na czole jego błyszczała bezmyślność; oczy straciły wyraz szlachetny, przymgliły się, zmąciły jak opylone zwierciadło; otwarty uśmiech, pełen dowcipu i wdzięku, zniknął mu z ust, i człowiek ten, dawniej tak na pierwsze wejrzenie wyróżniający się od tłumu, teraz spospoliciał nagle, i na twarzy nosił tak wyraźne piętno upadku duchowego, że powitany przez niego, zatrzymałem się chwilę, myśląc: czy rzeczywiście był to Lucyan, czy też ktoś tylko podobny do niego. Głos jego i słowa nie rozproszyły niepewności, bo głos stracił dźwięk sympatyczny, a słowa, przystosowane do dzisiejszego człowieka, raziły mnie jak bluźnierstwo.
— Cóż u Boga, pytał, wstrząsając rękę moją, jakby nic nigdy nie zaszło między nami. Czyż nie poznajesz mnie?! Na honor, nie spodziewałem się ciebie spotkać na bulwarach paryzkich. Dawnożeś tutaj?
— Parę tygodni, odparłem, nie mogąc jeszcze zdać sobie sprawy z doznanego wrażenia, ale czując że wrażenie to było przykre nad wyraz.
— Ach, jakżeż tu rozkoszne życie! mówił dalej rozpromieniony. A ty sensacie bawisz-że się przynajmniej?... Masz jakoś diable kwaśną minę.
Milczałem. Lucyan patrzał na mnie uważnie, a potem dodał wesoło, jakby przypominając coś sobie: