Strona:PL Waleria Marrené-Jerzy i Fragment 130.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

zatarły pierwotnej piękności, powleczona przejrzystą bladością, jaką malarze kładą na twarze męczenników i świętych; ta twarz, którąm oglądał we wszystkich fazach boleści, dziś po raz pierwszy ukazała mi się przeobrażona, moim weselem, rozjaśniona moją nadzieją. I byłem w tej chwili, bardzo szczęśliwy, na wpół senny, na wpół rozmarzony, zapatrzony, w te dwa oblicza ukochane, zatopiony w ich, i własnem szczęściu, zapominałem o reszcie świata.
Takich chwil, zapewne nikt wiele nie naliczy w życiu, składać się na nie muszą, świat wewnętrzny i otaczający. Czasem, na przekór pojęciom naszym, przychodzą samowolnie, i opuszczają nas bez przyczyny, jakby zależały od tajemniczych wpływów. Często wybiera je piorun, gdy w nas ma uderzyć.
Po długich latach burz i niepokoju, po namiętnych walkach, wracałem do rodzinnego domu, nie bez ran ukrytych i krwawych wspomnień, ale uspokojony. Zbytek sił, zużył się we mnie, wykipiała pierwsza młodość. Nauczyłem się litować bez pogardy, cierpieć bez szemrania, i kochać bez szaleństwa, nie wiem tylko czym to powinien nazwać stratą, czy zyskiem. Zmęczony życiem, odpoczywałem jak ptak w rodzinnem gnieździe. Nadzieje moje, kiedyś, olbrzymiem kołem zakreślone po świecie, stopniowo malały, aż stały się tak drobne, żem je mógł ująć zmordowaną dłonią; świetne meteory marzeń młodzieńczych, rozpryśnięte po niebie, rozbiły się i spadły mi pod stopy czarnym zuzlem tylko. Ale w owej chwili, myśl moja nie latała w przestrzeń, nie goniła mar młodości; nauczony życiem, ceniłem com posiadał, czułem się szczęśliwy jakiemś biernem, nieokreślonem szczęściem, duch mój drzemał, a w sercu była doskonała cisza, może cisza przedburzna.
W tej chwili, konny posłaniec, zatrzymał się przed bramą i szedł ku nam z paką gazet i listów. Ujrzałem