Strona:PL Waleria Marrené-Jerzy i Fragment 134.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

promień słońca, lub chmura, wprawiały je w ruch, drażniły rozkoszą lub bolem. Najcięższe chwile moje, może były te właśnie, gdziem się pasował z cierpieniem bez nazwy, najrozkoszniejsze winienem nieznanym przyczynom. Fakta też i słowa miały zawsze dla mnie jakieś odnośne znaczenie, i to stanowiło ich wagę rzeczywistą. Ale w czasach, do których sięgam pamięcią, te wszystkie rozumowania nie przeszły mi przez głowę; byłem zarazem twórcą i ofiarą wrażeń moich, szedłem przez świat, nie myśląc o świecie, zasłuchany tylko w dźwiękach własnego ducha.
Nie wiem już jaka fantazya, czy burza, zagnała mnie ku północy, na skalistą wysepkę Helgoland. Miejscowość dzika; szum fal nieustanny, wiatr przesiąkły rzeźwiącym aromatem morza, wszystko razem przypadło mi do smaku, wtórowało zgodnem echem myślom moim. Przywykłem z tej granitowej skały, spoglądać w horyzont nieskończony, śledzić bieg chmur w górze i wiry fal pod stopami, kołysać się w drobnej łodzi, około olbrzymich ścian wyspy, zaglądać w oczy niebezpieczeństwom i w nich poznawać siłę własną; nieraz zawieszony nad przepaścią, kładłem rękę na sercu i rachowałem jego bicia. Niezrażony szczupłością przestrzeni, wszerz i wzdłuż przebiegałem wyspę w codziennych przechadzkach, lub przewiózłszy się na piaszczystą zaspę, zwykłe miejsce kąpieli, chodziłem po zasłanym muszlami wybrzeżu, a morska piana oblewała mi stopy. Tłum gości kąpielowych zaludniał Helgoland, mało zważałem na przybywających, i małom się z niemi łączył, nie spotkałem sympatycznych twarzy; z resztą w owych czasach begactwo fantazyi mojej, było tak wielkie, żem starczył samemu sobie, niepotrzebowałem ludzi i zostawałem z niemi w obojętnych stosunkach.
Dziwne dobrane były ramy, do serdecznego dramatu, pełnego łez i bolu, za tło służyło mu krwawo czerwone skały, za ramy — smutne, sine i spienione fale północnego morza.