Strona:PL Waleria Marrené-Jerzy i Fragment 136.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

łem, że życie moje marnie upływa, że kto wie, czy ten rybak co wraca z połowu, uciekając przed burzą, walcząc z niebezpieczeństwem i trudem, nie jest użyteczniejszym i lepszym odemnie. Myślałem, że daleko, w rodzinnym kraju tęsknią za mną, i duszą przeniosłem się do niego, widziałem wszystko com ukochał; gdy nagle kilka słów wymówionych po polsku, dorzuciło ton nowy, do marzeń moich, i razem zbudziło do rzeczywistego życia. Spojrzałem w około. O kilka kroków zaledwie, w sąsiednim domu na niższym balkonie, siedziało kilka osób, balkon był tak położony, żem mógł rozeznać najdrobniejsze szczegóły, słyszeć każde słowo wymówione, sam nie będąc widzianym. Nie miałem myśli ukrywania się, lub podglądania, ale głos, który mnie doleciał był tak czysty, słowa wyrzeczone były tak miękkie, i wszystko razem tak odpowiadało tęsknotom moim, żem się pochylił szybko, szukając tej, co je wyrzekła.
Była to kobieta młoda i dziwnie piękna, twarz jej biała jak kość słoniowa, bez śladu rumieńca, nosiła mgliste, nieujęte piętno cierpienia; barwą i wyrazem, przypominała rośliny hodowane bez słońca, a w tej bladej twarzy świeciły oczy wielkie, smutne i głębokie — takiemi były w tej chwili przynajmniej, poznałem poźniej jakie połyski świeciły w ich głębiach. Siedziała niedbale w tył przechylona na wielkim fotelu, obwinięta białem, lekkiem ubraniem, które drapowało się w koło smukłych kształtów, i nadawało im wdzięk niewyszukany. Znać odpoczywała po kąpieli, bo włosy czarne, przesiąkło jeszcze słonym wyziewem, spadały splątane na ramiona, i rozsypując się po poręczy, sięgały ziemi. Ręce jej jak gdyby z marmuru wykute, obnażone po ramiona, zwieszały się na kolanach. Wszystko w jej wyrazie, postawie, ruchach nawet, zdradzało zniechęcenie, czy znękanie nieuleczone, pociągało niepojętą słodyczą rozlaną w spojrzeniu, uśmiechu i głosie. Znać los nie uskąpił jej żadnego ciernia, i ży-