Strona:PL Waleria Marrené-Jerzy i Fragment 139.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

wychodził. Zmordowany wreszcie opuściłem moje stanowisko i zeszedłem szybko do przystani. Była to godzina kąpieli; łódź przewozowa na zaspę właśnie odpływać miała, ujrzałem w niej Alinkę z Brygidą; serce zabiło mi dziwnie na widok tego dziecka, wskoczyłem do łodzi i usiadłem tuż przy niej. Ile zużyłem dyplomatycznych wybiegów zanim od słowa: „Co za śliczne dziecko“, zawiązałem rozmowę z Brygidą; jak wielkie zakreślałem koła, by dojść do najprostszych zapytań, jak przebiegle podchwytywałem jej słowa, naprowadzałem na tor rozmowy, jak użyłem 10 cio minutowej przejażdżki, by zdobyć zaufanie rozpieszczonego dziecka, — sam nie wiem już dzisiaj i wytłómaczyłbym jakimś zmysłem, właściwym tylko zakochanym. Dość, że kiedyśmy przybili do zaspy, wiedziałem: iż przyjechali do Helgoland, by dziecię to skazane na śmierć od kolebki, i cudem matczynej miłości utrzymane dotąd przy życiu, oddychało powietrzem morskiem, wiedziałem, że imię matki było Łucya, a Alinka, którą wziąłem na ręce przy wysiadaniu, uczepiła się szyi mojej, wołając bym z nią zbierał kolorowe muszle, obficie na piasku rozsiane; i mimo przedstawień Brygidy uparcie trwała przy swojem. Błogosławiłem po cichu tę fantazyę dziecka, drżąc tajemną rozkoszą, gdy drobne jej i blade rączęta przesuwały się po mojej twarzy, zdawało mi się, że czuję na jej włosach pocałunki matki, że słyszę znowu ten głos pieszczotliwy, mówiący: „Alinko moja“.
Powolność dla chorej dziewczynki zyskała mi widocznie ufność Brygidy, rozmawialiśmy chodząc po wybrzeżu. Mówiła z miłością o jej matce, którą wychowała i skąpo i niechętnie o ojcu, bawiącym u wód, zkąd miał za parę tygodni przyjechać po nich, a słowa jej potwierdziły tylko cały poemat, osnuty w myśli mojej.
Po tem spotkaniu, wzmógł się tylko gorączkowy stan mojego ducha, tak że już miejsca nie mogłem znaleźć sobie, przebiegałem ciasną przestrżeń wyspy, nie wiedząc