Strona:PL Waleria Marrené-Jerzy i Fragment 148.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

które trzeźwiąc co chwila, zmuszają powracać do realnych warunków życia; okoliczności, wśród których poznaliśmy się i pokochali tak swobodnie, były jedyne, które mogły odebrać nam rozwagę i popchnąć na drogi nowe. W tej chwili myślałem o przyszłości, jak gdyby ona już moją była, nie pojmowałem, gdym wyciągał ku niej ramiona, że próżnię tylko uścisnę; byłem w stanie umysłu dziwnym; tworzyłem gorączkowo szalone plany i obrachowywałem środki zarazem z matematyczną ścisłością; miałem podwójną władzę fantazyi i analizy; wszystkie siły ducha podniesione do wysokiej potęgi, kipiały we mnie. Byłem jako lunatyk, który we śnie wchodzi na niedostępne miejsca pewną stopą, gdzieby nigdy nie odważył się wejść na jawie.
Z chwil podobnych szału i rozwagi, jeśli cel ich wysokim będzie, rodzić się muszą czyny zadziwiające świat; alem ja spoglądał tylko na nią i na całym świecie widziałem ją jedną, na wpół leżącą na pochylonej łodzi, pod gorącym promieniem słońca, białą, bezsilną. Upojony stanowczością chwili, błękitem nieba, jej widokiem, zbliżyłem się do niej z owym faktycznym spokojem, jak daje czasem gorączka.
— Łucyo, rzekłem, topiąc wzrok w jej oczach, czas marzenia przeminął, wszak prawda, godzina rozstania nadeszła, powiedz mi wszystko.
Wyczytałem odpowiedź w smutnem skinieniu, wymówić jej nie miała odwagi.
— Nie lękaj się rzeczywistości, mówiłem z wrastającą mocą, patrz, jam silny, podźwignąć ją zdołam, powiedz tylko, że mi ufasz, że mi zawierzysz. Dla czegóż cierpieć mamy?
Łucya podała mi rękę w milczeniu, i choć wzrok jej nie rozjaśnił się moim ogniem, chciałem to wziąć za przyzwolenie, a w myśli mojej przyszłość rozwinęła się tęczową wstęgą.