Strona:PL Waleria Marrené-Jerzy i Fragment 151.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

i patrząc na krwawą łunę zachodu, w tej najsmutniejszej dnia godzinie, próbowałem raz jeszcze wymową serdeczną z całą logiką rozpaczy nawrócić ją ku sobie. I jak plusk fali — próżnemi były słowa moje...
Słońce zaszło za jakieś tumany mgliste, krańce widnokręgu mieszały się z morzem, wiatr ustawał, żagle zwieszone smutnie biły o maszt, jak olbrzymie skrzydła ranionego ptaka; wszystko w około przybrało ołowianą barwę, i staliśmy zgubieni na bezbrzeżnej przestrzeni mglistego oceanu, jak widma zabłąkane bez nadziei. Łucya zadrżała mimowolnie, oglądając się w koło.
— Wracajmy już, wracajmy! rzekła do sternika.
Ale ten spojrzał na nią z rodzajem pogardliwej litości, jaką mają w głębi duszy marynarze, dla ludzi nieobeznanych z ich burzliwym żywiołem i zapalając krótką fajeczkę, wycedził tylko przez zęby:
— Wracać, wracać, łatwo to powiedzieć, piękna pani.
Przyjrzałem mu się uważnie, na twarzy jego zbronzowanej od słońca i wiatru tkwił wyraz niepokoju, w milczeniu wyciągnął rękę przed siebie, wskazując na mglisty tuman wiszący na niebie, na żagle bezsilne, i na morze, które mimo to jakby poruszane niewidzialną siłą, wzdymało się bałwanami i wykwitało pianą.
— Cóż to znaczy? spytałem półgłosem, odprowadzając go na bok.
— To, odparł, że płynąć nie można bez wiatru, a stać niebezpiecznie, noc dobrą nie będzie, mgła zasłoniła już latarnię na Helgoland, wkrótce ściemni się zupełnie, i daj Boże, by wówczas wiatru nie było zanadto. Stary Jakób miał słuszność, dodał wstrząsając głową, kiedy mi mówił, bym, dziś nie wypływał daleko.
Rzeczywiście latarnia gasła nam w oczach, mrok zapadał, mgła otaczała nas zwolna.