Strona:PL Waleria Marrené-Jerzy i Fragment 166.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

cząc cudze nadzieje, musiałem wyspowiadać przeszłość i nieodwołalnie ciążące na mnie obowiązki.
Zbliżyłem się do matki z wezbranem sercem, i klękając przy niej, przycisnąłem gorące czoło do jej kolan.
— Co tobie, Emanuelu, spytała, i podnosząc głowę moją spojrzała mi w oczy, wyczytała w nich różne sprzeczne uczucia i po nad wszystkie górujące uczucie szczęścia. Uśmiechnęła się lekko, szczęściem mojem oddychając z głębi piersi, jakby spadł tłoczący je ciężar.
— Co tobie? powtórzyła miękko, takim jak dzisiaj nie widziałam cię nigdy.
— Bom szczęśliwy, odparłem, choć nim może być nie powinienem. Czy pamiętasz, mówiłem po chwili, zbierając myśli rozpierzchłe, jakiem słowem żegnałaś mnie w świat przed laty.
— Słowem, które jest wiarą moją, wyrzekła, powtarzam ci je od kolebki i zawsze powtarzać będę: Idź przez życie nie oszczędzając siebie, mniejsza co cierpieć ci przyjdzie, byleś nie zadał cierpienia.
— Postąpiłem, wbrew słowom twoim, odrzekłem spuszczając głowę, patrz, stałem się powodem boleści, wycisnąłem i wycisnę łzy, a mimo wszystko głosu szczęścia zgłuszyć nie mogę w głębi piersi, powiedz mi co mam czynić? Jestem winien fałszu i zdrady, kłamałem miłość, której nie czuło serce, ślubowałem przyszłość nie moją.
Matka cofnęła się, zdziwiona gorączkową siłą słów moich, a ja klęczałem rozpłomieniony pod jej łzawym, pytającym wzrokiem.
Życie twoje, rzekła w końcu, powolnie przesuwając mi rękę po czole, jakby fale myśli uspokoić chciała, nie mogło zamknąć się w ciasnem kółku, wśród zapasów ducha, mogłeś ranić, zabijać nawet, ale nie stałeś się dla tego twardym i okrutnym. Mogłeś grzeszyć Emmanuelu, ale na czole nie masz znaku upadku, ja wierzę oczom więcej niż słowom twoim.