Strona:PL Waleria Marrené-Mąż Leonory 012.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

kie. A ja ogarniony widokiem tej boleści, myślałem jakby ulżyć, jakby okazać przynajmniej współczucie moje.
Przy wrotach cmentarza sprzedawano kwiaty i wieńce z nieśmiertelników, oddaliłem się na chwilę i zakupiłem najpiękniejsze. Gdym powrócił, grób już był zarównany a starzec stał przy młodej kobiecie i szeptał jej coś nachylony, jakby chciał odciągnąć ją z tego miejsca. Ale ona nie zdawała się go słyszeć i z rodzajem osłupienia spoglądała na mogiłę nie odznaczającą się niczem, która może pochłonęła całą jej miłość. Nie mogła powstać, siły jej były wyczerpane; może prócz tego grobu nie posiadała już nic na ziemi, Zbliżyłem się do starca i oddałem mu wieńce moje, wskazując na klęczącą kobietę, bo nie śmiałem wręczyć ich jej samej; spojrzał na mnie zdziwiony, ale nie mówiąc słowa, wziął je i włożył w ręce kobiety, Ona machinalnie, nie podnosząc na mnie oczu, wzięła je i ułożyła w kształcie krzyża na żółtym piasku mogiły. Dotąd nie zauważyła obecności mojej, nie spytała zkąd pochodził ten smutny dar nieśmiały; alem ja uczuł pewną ulgę, gdy ręce jej dotykały tych kwiatów, gdy choć tę pamiątkę zostawiła na grobie.
Starzec jednak nie spuszczał mnie z oka. Ja się nie kryłem, bo nic nie miałem do ukrycia; ale on snadź nie zrozumiał tego, bo czemprędzej uprowadził swoją towarzyszkę. Dorożka stała koło rogatek; zawołał jej, i usadowił w niej kobietę drżącą od zimna, w przemokłych sukniach; sam zawahał się czy ma usiąść koło niej, ale snadź jakaś myśl nowa