Strona:PL Waleria Marrené-Mąż Leonory 015.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

W tej chwili byłem niejako jasnowidzącym i czytałem wyraźnie te myśli w zblakłych źrenicach starca, bacznie zwróconych na mnie.
Postąpiłem krok ku głównym wschodom; wówczas on drgnął, i jakby nagle zbudzony z zadumy, podniósł głowę.
— Kogo pan szukasz tutaj? zapytał zbliżając się do mnie.
Głos jego był ochrypły, stłumiony, nieśmiały; snadź nie bez trudności przyszło mu uczynić to proste zapytanie.
— Kogo? odparłem. Bankiera X., właściciela tego domu.
Ale te proste słowa zrobiły na nim niepojęte wrażenie. Otworzył usta, jakby chciał coś wyrzec lub krzyknąć z podziwu; oczy szeroko rozwarte wlepił we mnie i powtarzał:
— Pana bankiera X.! pan szuka pana bankiera?
— Tak jest, odparłem zniecierpliwiony, alboż on tu nie mieszka?
— Panie, wyrzekł starzec po chwili milczenia, w której zdawał się ważyć moje i swoje wyrazy: jesteś pan zbyt młody, by szydzić z siwych włosów i z nieszczęścia.
A gdy to mówił, twarz jego pospolita nabrała dziwnej godności, blade usta mu drżały, spoglądał na mnie z oburzeniem i litością razem.
Ale sumienie moje było czyste, więc wytrzymałem wzrok jego spokojnie.
— Ze zbyt smutnego powracamy obrzędu, wyrzekłem, by w głowie mojej postała myśl szyderstwa;