Strona:PL Waleria Marrené-Mąż Leonory 022.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Wszystko to wypowiedziałem jednym tchem, gorączkowo, i mógłbym mówić dużo dłużej, bo zdumiony starzec nie myślał mi przerywać i stał jak człowiek nagle pogrążony w sen czarodziejski, jak ten, który chciałby a nie może uwierzyć w rzeczywistość widzeń swoich. I długo patrzał mi w oczy, szukając w nich fałszu lub obłąkania; aż w końcu pokonany nieprzepartą wymową prawdziwego uczucia, wyrzekł z wolna:
— Ja sądzę, że to wszystko prawda; ale pozwól mi pan być ostrożnym: tu chodzi o nią.
— Masz pan słuszność, odparłem; ja sam tego żądam.
Skłoniłem mu się i odejść chciałem; ale ze wszystkich ludzi, ten starzec z gorącem nieświadomem siebie sercem, o słabej inteligencyi, z przywiązaniem i wiernością psa do pana swojego, najprędzej mnie mógł zrozumieć. To też po chwili namysłu zaszedł mi drogę; łzy migotały w jego oczach, twarz drżała od gwałtownego wzruszenia; wyciągnął do mnie rękę wyschłą.
— Panie, wyrzekł, albo jesteś najszlachetniejszym z ludzi...
Nie dokończył, ale w słowach jego znać było obowiązkową niewiarę.
W istocie myśli te musiały nasunąć się jemu i każdemu innemu, coby usłyszał podobne wyznanie; ale on miał naiwną prostoduszność, skłaniającą go do ufności. W życiu musiał być nieraz oszukanym, bo ostrożność nawet widocznie pochodziła u niego więcej z wyrozumowania niż z instynktu, sam zdolny do szlachetnych uczuć, drugich sądził według siebie. Czułem, żem go pozyskał dla sprawy mojej,