Strona:PL Waleria Marrené-Mąż Leonory 027.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Słowa te były smutne i łagodne, ale twarz nie poruszyła się większym wyrazem; oczy badawczo wlepiła we mnie. Jam nie wiedział co odpowiedzieć. Utworzyłem sobie w wyobraźni obraz tej kobiety inny zupełnie; na tych rysach, w tej postaci spodziewałem się innego wyrazu, innych słów z tych ust. A jednak choć różna od marzeń moich, córka bankiera była cudownie piękna, olśniewająca w dumie swojej.
— Pani, wyrzekłem z cicha znowu, spuszczając oczy przed jej dojmującym wzrokiem: cokolwiek powiedziano ci, jest prawdą i dojść nie może miary uczuć, jakie wzbudziłaś we mnie; ale jeśli mnie nie odrzucisz, życia całego nie starczy na ich stwierdzenie.
W głosie moim musiała dźwięczeć prawda, bo Leonora zamyśliła się chwilę, a ja mówiłem dalej niepewny i trwożny.
— Powiedz pani, że mi wierzysz przynajmniej.
— Wierzyć muszę, odparła, bo cóżby dzisiaj powodować mogło panem? ale to bardzo dziwne.
I znów nastało milczenie. Rzeczywiście obecna scena była dziwną i mało podobną do sceny miłosnej, Ta kobieta w grubej żałobie, nieporuszona jak posąg, z którą mówiłem po raz pierwszy i musiałem od razu mówić o małżeństwie; ten starzec słuchający w kącie rozmowy naszej: wszystko razem miało coś mrożącego. Czułem, że w tej chwili nie miałem prawa żądać słowa przyzwolenia od tej znękanej istoty; a jednak okoliczności zmuszały mnie żądać go koniecznie. Ona nie miała nad sobą opieki ża-