Strona:PL Waleria Marrené-Mąż Leonory 030.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Świat odwraca się od nieszczęśliwych, świat się ich lęka i ma słuszność; zbytek nieszczęścia zabija moralnie. Daj Boże, byś pan nigdy nie doświadczył tego. Dziś jesteś swobodny; świat, życie ci się uśmiecha; korzystaj z tego i nie mieszaj się do mojej smutnej doli, nie łącz drogi twojej z moją. Wierz mi pan: wczoraj, kiedyś, był czas na to — dziś to za późno. Patrz pan, spoglądam na ciebie spokojnie; dziwisz mnie pan tylko, ale nie wzruszasz. I na to wszystko, co mówisz i czynisz, pierś moja pozostaje martwą, słowo „kocham” nie przyszło mi na usta; nie czekaj na nie, ono nie przyjdzie nigdy. Coś we mnie zamarło i skamieniało; czuję to, cierpiałam za wiele.
Miała słuszność. Żadne drżenie głosu, żaden promień spojrzenia nie zdradził wewnętrznych uczuć, gdy mówiła te słowa; ale jam nie mógł jej uwierzyć, bom tego zupełnie nie pojmował. Brakło mi na to lat i doświadczenia życia. Słowa jej brałem za słowa tylko; głębokości ich rozpacznego znaczenia zmierzyć nie byłem w stanie.
— Ja chcę, zawołałem, byś pani zapomniała przeszłości: to będzie jedynym celem życia mojego; ja w zamian nic nie żądam, nic nie wymagam, tylko pozwól mi patrzeć na siebie, pozwól mi kochać, a i tak już szczęśliwym będę.
— Więc, zapytała, za to pierwsze, święte uczucie, pan nic nie chcesz w zamian?
Zawahałem się: pytanie to było stanowcze. Wówczas jeszcze mogłem się cofnąć, bo rzeczywiście nie rozumiałem sam siebie; pragnienia, marzenia, miłość