Strona:PL Waleria Marrené-Mąż Leonory 039.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

nić będę i to zbolałe serce, które odpowiedzieć ci nie umiało; pamiętać będę wiecznie, jak jesteś szlachetnym i dobrym; panie Kazimierzu ja nie potrafię ukochać cię, jak tego godzien jesteś. Wierzaj mi: szczęście, miłość, wiara, wszystko to już nie dla mnie.
Głos jej dźwięczał prośbą prawie; surowe oczy smutnie patrzały na mnie. W milczeniu ukląkłem przed nią, pochwyciłem jej ręce i przycisnąłem do ust gorących, szepcząc przysięgi i zaklęcia, których powtórzyć nie zdołam. I od tej chwili nie wolno mi już było cierpieć, nie wolno było na co bądź się uskarżać.
Ślub nasz odbył się cicho i skromnie. Matka moja, Onufry i drugi świadek konieczny składali cały nasz orszak weselny. Leonora w muślinowej sukni, w przejrzystej zasłonie, z wieńcem pomarańczowym na złotych włosach, jaśniała cudowną pięknością; a jednak nie było na jej twarzy rumieńca, w oczach wesela ani łez narzeczonej.
Z żałobnemi szatami nie odrzuciła ani na chwilę jedną żałoby myśli; blask moich oczu nie zap lił jej wejrzenia, pierś moja wzburzona nie znajdowała echa w jej spokojnie bijącem sercu. Piękna jak anioł, biała jak lilia, chłodna jak marmur, ponura jak fatum, niewzruszona jak posąg, stanęła obok mnie przy ołtarzu, wymawiając słowa przysięgi wyraźnym, dźwięcznym głosem, słowa, które związały na wieki wieków moją kipiącą młodość z jej obumarłą od boleści młodością.
Nieszczęście życia mojego było spełnione. Wszystkie szlachetne żądze i popędy, stały się narzędziem