Strona:PL Waleria Marrené-Mąż Leonory 040.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

mej zguby. Parę dni szału, chwila jedna niecofniona i męka życia całego! Matka moja płakała po cichu. Onufry płakał także łzami radości; ja tylko jeden w półcieniu gotyckiego kościoła promieniałem nadzieją, szczęściem i dumą, jak skazany na śmierć, który nie zna swego wyroku i nie wie, że łzy i modlitwy wznoszące się w około, są za niego.
Nie mogę uskarżać się na nikogo: ja sam, ja jeden byłem sprawcą nieszczęść moich; ale czyż dla tego cierpiałem mniej? Poznawszy omyłkę własną, przekonałem się, że nic nie mogło jej nagrodzić. Daremnie jak ślepy uleczony, powróciłem do światła; światło nie powinno już było istnieć dla mnie Tak kazały prawa świata tego.
Wspomnienia uniosły mnie daleko od owej chwili, kiedy rozkochany, ufny i szczęśliwy, ślubowałem życie Leonorze; ta chwila tkwi w pamięci mojej ze straszną świeżością. Pamiętam najprzelotniejsze uczucia moje, pamiętam blask gromnic padający martwo na blade czoło mojej oblubienicy, pamiętam jak usta jej poruszały się jednostajnym ruchem, gdy powtarzała za księdzem słowa przysięgi, i dziwny wyraz jej spojrzenia utkwionego szklisto, bez wyrazu i modlitwy, w oblicze Chrystusa ukrzyżowanego rozpięte na ołtarzu.
Pilno mi było wywieźć ją z tych miejsc, w których cierpiała, i sam na sam wśród ciszy, wśród pierwszych uniesień zatrzeć pocałunkami ślady łez na jej twarzy, i wyspowiadać jak mąż, jak kochanek tę hardą boleść, zamkniętą. Prosto z kościoła wyjechaliśmy na wieś. Mrok zapadał, różowe blaski ga-