Strona:PL Waleria Marrené-Mąż Leonory 041.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

sły na zachodzie, gdyśmy zostawili za sobą ostatnie domy Warszawy. Powóz toczył się szybko po równej drodze. Spojrzałem na żonę; z głową niedbale wspartą o poduszki, siedziała w rogu karety spokojna, surowa jak zawsze, wziąłem jej drobną rękę, zdjąłem rękawiczkę i na tej ręce na której błyszczała już obrączka moja, złożyłem pierwszy długi pocałunek kochanka. Nie cofnęła ręki. Ośmielony, zbliżyłem się i kibić jej objąłem namiętnem ramieniem, usta moje spragnione zbliżając do ust jej. Leonora pozostała w ręku moich bezbronna, ale martwa; twarz jej nie zdradzała ani dziewiczej trwogi, ani rumieńca wstydu; ani słowem, ani spojrzeniem, ani ściśnieniem dłoni nie odpowiedziała na uściski moje. Byłaż to żona moja, czy ofiara przemocy? Byłbym wolał wszystko niż to bierne poddanie się. Usta jej mroziły moje pocałunki, ręce w moich palących dłoniach pozostały chłodne, pierś przy piersi mojej biła jednostajnie. Ja konałem z rozkoszy i bólu; sto razy miałem na ustach ten wykrzyk: „ty mnie nie kochasz“, ale nie wymówiłem go. Czyż nie powiedziała mi dziś rano jeszcze, że miłość, nadzieja, wiara, wszystko to pozostało za nią w drodze życia? A jednak ja od tych chłodnych ust nie mogłem moich oderwać; pomimo bólu, jaki czułem w sercu, piękność jej silniejsza była niż obojętność, a zmysły moje zwyciężyły serce. A jednak nie mogłem spojrzeć bez wyrzutów sumienia na tę kobietę, nad którą władzę nadawały mi prawa tylko, nie miłość; ona przyrzekła mi być wierną żoną, nic więcej, i dotrzymywała słowa. Oddawała mi się bez oporu, bez skar-