Strona:PL Waleria Marrené-Mąż Leonory 050.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

ciem rozrzewnienia, czci i szczęścia spoglądałem na nią, i z razu wierzyłem, że wszystko złe minęło, że w końcu serce jej otworzyć się musi.
Wprawdzie Leonora nie zmieniła się wcale, nie znała marzeń przyszłości i moje przyjmowała z lekceważącym uśmiechem; jednak rachowałem na pierwsze spojrzenie, na pierwszy krzyk jej dziecka, by zbudzić to zamarłe serce.
Chwile te najszczęśliwsze były w mojem nędznem życiu; ufałem, miałem nadzieję, a dzień każdy zbliżał mi jej spełnienie; w oczekiwaniu zapomniałem o sobie, żyłem tylko dla żony mojej, której stan zdrowia nie pozwalał na huczne rozrywki jakie lubiła.
Wróciliśmy na wieś, ja dnie całe spędzałem przy niej, starając się urozmaicić jej samotność, otaczając ją tem wszystkiem czego napragnąć mogła; matka radowała się wraz zemną, i po raz pierwszy w życiu uczułem to ciche spokojne szczęście, które było marzeniem mojem, do którego stworzony byłem.
Ale jak zwykle nadzieje ludzkie i moje omylone zostały, szczęście to całe w oczekiwaniu trwało krótko. Narodził mi się syn, lecz Leonora nie odmieniła się dla tego. Dziecię to przyjęte prezemnie z bijącem sercem, oblane łzami radości, ukochane zanim ujrzało światło dzienne, dziecię to nie zbudziło w jej kamiennem łonie żadnego uczucia, nie dojrzałem na jej bladem licu tego wewnętrznego blasku, który opromienia męczarnie matek, nie, Leonora nie zdolną była być ani żoną, ani matką; serce jej nie przyjęło, nie ukochało żadnego z tych obowiązków, płacz syna nieodbijał się w jej wnętrznościach i nużył ją