Strona:PL Waleria Marrené-Mąż Leonory 055.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

ci, co dawniej dla nędzy mojej mieli uśmiech tylko. Ludzie oddadzą mi się w poddaństwo mocą podłości swojej, a ja będę mogła swobodnie deptać po ich zgiętych karkach i bryzgać im w oczy pogardą.
Oczy jej gdy to mówiła, płonęły dzikim a lodowatym blaskiem, była jak Eumenida szatańsko piękna ale odrażająca; można ją było podziwiać, kochać nigdy.
— Leonoro! zawołałem przerażony, chwytając jej ręce drobne, zaciśnięte konwulsyjnie, jakby pilno mi było zbudzić ją z tego marzenia, jak gdybym chciał zapomnieć o jej słowach i nie mógł wierzyć, że one płynęły z głębi ducha; Leonoro, to być nie może by tak marna duma, tak nikczemna zemsta, była marzeniem twego serca.
Ona przez chwilę spuściła oczy i zamilkła zdziwiona; ale po chwili podniosła głowę i mówiła dalej uniesiona prądem własnych myśli, wlepiając na mnie urągliwe spojrzenie:
— Daremnie silić się będę na inne słowa. Są wspomnienia, które gryzą mnie i palą, odejmują sen z powiek, odbierają spokój serca i swobodę myśli. Próżno siliłam się zapomnieć, pragnęłam przebaczyć; nie mogę, nie potrafię, dopóki nie przyjdzie dzień zadosyć uczynienia; daruj mi Kazimierzu, tej jednej nadziei poświęciłam wszystko, nawet siebie. Ty nie masz powodu nienawidzić ludzi, ty mnie zrozumieć nie możesz,
Była prawda w jej mowie; słuchałem z politowaniem, gdy ten duch zwichnięty spowiadał mi rany