Strona:PL Waleria Marrené-Mąż Leonory 056.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

ukryte. Teraz przejrzałem do dna jej istoty, wiedziałem wszystko.
— I cóż ci mam darować? wyrzekłem z goryczą. Ja ci nic nie wymawiam. W złej chwili ukazałem ci się jako bierne narzędzie, jako środek do tej zemsty, i nic więcej, zresztą byłaś wspaniałomyślną, ostrzegłaś mnie. Jam winien, boś ty wyrzekła prawdę; jam cię nie mógł zrozumieć.
W ostatnich czasach przecierpiałem tyle, zżyłem się tak z cichym bólem, zahartowałem się w nim niejako, że chwila ta, odkrywająca mi tak zupełnie znikomość marzeń jakie snuć śmiałem, niszcząca i burząca wspomnienia, nie przywiodła mnie do wybuchu. Tak jest; tę kobietę kupiłem na targowisku świata, ale nie szlachetnością, nie poświęceniem, kupiłem ją pieniądzem tylko; teraz tenże sam pieniądz rozrywał nasze więzy, pozwalał jej być samą sobą, zrzucić z twarzy tajemniczą maskę i oswobodzić się z jarzma, które jej snadź ciążyło. Teraz zrozumiałem to wszystko; nie miałem nigdy żony, posiadałem niewolnicę tylko. Ale nie wypowiedziałem tego. Na co próżne słowa pomiędzy tymi, którzy się pojąć nie mogą. Zresztą w tej chwili, myślałem mniej o sobie; nie szło mi już o przyszłość moją straconą z góry: szczerze i prawdziwie litowałem się nad nią.
— Leonoro! Leonoro! wyrzekłem smutno, jak marnej jak nędznej idei poświęcasz życie i bicie młodego serca.
Zadrżała od stóp do głowy pod temi słowami.
— Nie chcę litości twojej; nie chcę litości niczyjej, zawołała gwałtownie.