Strona:PL Waleria Marrené-Mąż Leonory 068.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

wet żadnej z palących kwestyj, o które rozbiłem przyszłość, bo myśl każda była mi boleścią, rany odebrane w walce życia były zbyt świeże, jeszczebym mógł wierzyć że one zabliźnią się kiedyś. Cierpiałem jak potępiony, matka moja spoglądając na mnie, cierpiała także, ale nigdy te dwie boleści nie zbiegły się, nie zmieszały się razem; oboje tailiśmy je przed sobą wzajemnie, oboje walczyliśmy w ciszy serc własnych, chcąc wysnuć słowo pociechy, którego szukaliśmy napróżno.
Tak przechodziły dni, miesiące, nie przynoszące mi zmiany żadnej. Cierpienie nie wydawało dla mnie zbawiennych owoców swoich, nie rozjaśniło mi serca, nie doprowadziło do wiedzy, szarpałem się z niem napróżno. Zabijała mnie pustka serca i myśli, której w wieku i z usposobieniem mojem maleńkie dziecię zapełnić nie mogło. Dla matki mojej Staś powoli stawał się światem całym; (jak to zwykle czynią babki), odnajdowała w nim młodość swoją, dla niego zapominała prawie o mnie, bo kochając go kochała mnie w nim jeszcze. Ja trawiłem się sam w sobie; młodość moja więdła, włos opadał z bladego czoła, surowy wyraz smutku ściągał usta moje, a przecież zaledwie miałem lat dwadzieścia cztery. W wieku, w którym drudzy wstępują dopiero w życie, ja nie mogłem się już niczego spodziewać, nie byłem nawet w stanie nic pragnąć. I nieraz zapytywałem samego siebie, czym kochał jeszcze żonę moją? ale nie, na wspomnienie jej pierś moja nie biła silniej, czułem tylko nieuleczony ból zawodu.