Strona:PL Waleria Marrené-Mąż Leonory 073.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

uwagi; zatopiony w sobie zapominałem o cierpieniach, jakie jej sprawiłem szaleństwami, rozpaczą, oddaleniem mojem, myślałem tylko o sobie, a ona tam może wypłakała oczy nademną i za mną, niepokój i żal podkopały jej zdrowie, skróciły życie.
Z sercem przepełnionem goryczą, wyrzutami i trwogą, dążyłem do domu. List ostatni cudownem prawie zrządzeniem losu, doszedł mnie szybko bardzo w Tryeście, w chwili właśnie gdym się gotował do nowej i długiej na Wschód podróży; mogłem więc mieć nadzieję, że przynajmniej nie przyjadę za późno. A jednak im bardziej zbliżałem się do kresu podróży, tem więcej serce moje drętwiało w piersi, jakby pod naciskiem lodowatej dłoni. Porzuciłem kolej na najbliższej stacyi, zkąd jaszcze kilka ciężkich mil miałem do domu, ale nie spotkałem żadnej znajomej twarzy, zresztą sam lękałem się o co bądź zapytać, dać poznać nawet imię, by nie usłyszeć jakiejś strasznej wieści. Jechałem więc w milczeniu pocztowemi końmi w ponury wieczór zimowy znajomą okolicą. Gęste chmury gnane silnym wichrem przebiegały niebo, sypiąc niekiedy mokrym śniegiem; płaty brudnego w pół stopionego śniegu zaściełały błotnistą drogę, szkielety drzew szumiały złowrogo, wszystko w okół było obumarłe, straszne, ponure, jak przeczucia moje. Zadrżałem w końcu, poznając zdala mglisto rysujące się topole otaczające ogród matki mojej; księżyc zachodził krwawo, ze wsi odzywało się złowrogie wycie psów. Dziedziniec był pusty, dom pogrążony w milczeniu, okna ciemne. Co zwiastowała mi ta cisza? spokój czy nieszczęś-