Strona:PL Waleria Marrené-Mąż Leonory 076.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

— I nie odebrałeś pan listów moich ani w Wiedniu, ani w Krakowie? zapytała z pewnym niepokojem.
— Nie zatrzymywałem się wcale w drodze.
— Więc pan nic nie wiesz, wyrzekła smutnie.
— Nic wcale; ale mów mi pani, mów mi o matce mojej.
— Zdrowsza, podchwyciła Anielka; na teraz niespokojność o jej życie minęła, ale wzrok jej stracony bez nadziei, nie zobaczy pana więcej.
Tę wiadomość odebrałem na wstępie. Anielka z razu szanowała boleść moją, ale powoli zapytana, zaczęła opowiadać szczegóły choroby, słowa wyrzeczone przez matkę, w końcu wtrąciła imię Stasia, przeczuwając pono, że w tej chwili to jedno może być dla mnie pociechą. Podniosłem się na to imię, potrzebowałem zobaczyć syna, przycisnąć go do piersi stęsknionej.
— Staś! zawołałem drżącym głosem, pokaż mi Stasia.
— Staś śpi w moim pokoju, wyrzekła; ale jemu przebudzenie szkodzić nie może, chodźmy.
I wziąwszy świecę prowadziła mnie po znajomych mi kątach domu, lekko, cicho aż do swego panieńskiego pokoju, tam za białą kotarą spał syn mój. Anielka stanęła przy nim, odchyliła ostrożnie muślin firanki, drugą ręką przysłoniła świecę, by blask jej nie raził oczu śpiącego.
Z nieopisanem uczuciem spojrzałem na dziecię; zostawiłem niemowlę w kolebce, dziś znajdowałem czerstwego chłopca. Spał spokojnie snem niezmąconym