Strona:PL Waleria Marrené-Mąż Leonory 083.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

— Nie, nie, przeciwnie, wyrzekła matka z pewną żywością; chciałam tylko pomówić o nim z tobą Anielko, ty jedna powiesz mi prawdę.
Dziewczyna nic nie odpowiedziała; snadź była ona tak pewną wzbudzonej wiary iż czekała w milczeniu dalszych pytań.
— Opisz mi jak mój syn wygląda, ciągnęła dalej matka; zmienił się bardzo, wszak prawda? Ja nie mogę sobie stworzyć w myśli jego obrazu.
— Ach! ciociu, pan Kazimierz zestarzał się strasznie! zawołała niebacznie Anielka; przybyły mu nie lata, ale wieki.
— Może zmęczony podróżą, niewczasem? Wszak on jeszcze tak młody, nie ma lat trzydziestu.
— Ciociu, doprawdy on stary bardzo, mówiła dalej dziewczyna, na której musiałem zapewne smutne uczynić wrażenie; twarz jego wychudła, skronie zapadły, głowa prześwieca łysiną i zaledwie zachowała wieniec czarnych włosów. On musiał być bardzo biednym, bo wzrok jego tak smutny, tak poważny a taki łagodny, żeby się chciało pocieszyć go koniecznie; uśmiecha się rzadko i tak jakoś dziwnie, jakby dusza jego nie brała w tem udziału, uśmiecha się tak ze zwyczaju, z dobrego serca, dla ludzi, ale nie dla siebie. Ciociu czyż na to, co go boli, nie ma żadnego lekarstwa?
W tych słowach była dziwna prostota; Anielka streściła doskonale tylko niemiłosiernie jak dziecko mój obraz fizyczny i moralny razem. Miała słuszność: cierpienie nielitościwie obeszło się zemną, nie zostawiło mi świeżości, burza życia wypisała zbyt wyra-