Strona:PL Waleria Marrené-Mąż Leonory 092.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

— Nie, nie, wyrzekła wstrząsając główką z niedowierzaniem, jak gdyby czegoś sama sobie wytłómaczyć nie mogła; jesteś pan ten sam a wyglądasz inaczej, wzrok twój i wyraz się zmienił; doprawdy, pomimo łysiny, dodała z uśmiechem, nikt dzisiaj nie da panu więcej nad lat trzydzieści.
— A dawniej?
— Dawniej nie miałeś pan wieku, byłeś starym, zupełnie starym.
Więc duch mój rozbudzony i ukojony wybił mi na twarz; więc tą starością był wyraz znękania, którego pozbywałem się codzień. Dawniej obojętne mi były słowa Anielki, dziś cieszyłem się prawie, że je odwołała; to samo już było dowodem, żem wychodził z tego strasznego odrętwienia, w jakie wprawił mnie nadmiar nieszczęścia. Spojrzałem wesoło na Anielkę, i ona także i wydała mi się inną niż dawniej; teraz dopiero uderzyła mnie ta doskonała harmonia linij, koloru i wyrazu, jakim tchnęła jej postać; uderzył mnie ten wdzięk domowy, że tak powiem, który nie zdradza się niczem na pierwsze wejrzenie, a coraz bardziej potężnieje i czaruje. Koło Anielki można było przejść wiele razy i nie zatrzymać na niej wzroku, ale kto się raz wpatrzył, musiał wpatrywać się coraz częściej; ruchy jej były tak wdzięczne, tak swobodne, tak niewymuszone, czoło proporcyonalnie rozwinięte promieniało tak spokojnemi myślami, ciemne oczy przysłonione długą rzęsą miały spojrzenie tak pełne prostoty, usta zbyt może szerokie uśmiechały się z taką słodyczą, żem ją znalazł piękniejszą od najpiękniejszych, ja-