Strona:PL Waleria Marrené-Mąż Leonory 094.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

czynę z dziwnem rozrzewnieniem, oczy moje chodziły za nią. A jednak uczucie to było tak spokojne, tak czyste, żem mu się oddał bez trwogi Nie wchodziło w nie żadne pragnienie, żadna nadzieja, serce moje nie uderzało silniej na jej widok, tylko radowała mnie jej obecność; byłem dumny z jej pochwały, uśmiech jej czynił mnie szczęśliwym, ale uczucie to było takie, jakie brat może mieć dla siostry; nazywałem ją zawsze Anielką, a ona mnie często Kazimierzem. Im więcej powracałem do siebie, im więcej istotna młodość, przygnębiona tak długo żelazną ręką losu, wybijała znów na zewnątrz, tem bardziej stosunek nasz stawał się poufalszym. Ona przestała lękać się mej surowej twarzy, ja rozumiałem ją coraz lepiej; nawet czasem na śmiech jej perłowy odpowiadałem równie wesoło. Przy niej zapomniałem przeszłości, i znów czasem byłem dzieckiem jak kiedyś, aż przeszłość poczęła wydawać mi się snem jakimś strasznym, od którego odwracałem myśli.
Młody lekarz z poblizkiego miasteczka był prawie jedynem naszem towarzystwem. Był to jeden z tych ludzi, którzy wytrwałością i żelazną pracą dźwignęli się sami; chleb powszedni, stanowisko i naukę, wszystko winien był tylko samemu sobie; sierota ubogi, rzucony w świat za młodu, poznał go w prawdziwem świetle, ale mimo to nie pozbył się skarbów serdecznych; twarda codzienna praca była mu tarczą od pokus młodości, ale odsuniętemu od zwykłych słodyczy życia, rodziny i serca, otworzył się za to świat tajemniczy a pełen zachwytów, świat wiedzy, który roztacza zaklęte skarby swoje tylko dla wy-