Strona:PL Waleria Marrené-Mąż Leonory 096.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

tne czoło nie na zawsze zachować miało olimpijski spokój myśliciela, którym świeciło teraz.
W domu naszym stawał się on coraz częstszym gościem, a dla mnie i dla matki mojej coraz milszym, tylko Anielka witała go i żegnała z zupełną obojętnością, dla niej on zdawał się nie istnieć. Ale Władysław za to spoglądał na nią często głębokim wzrokiem.
— Patrz pan, mówił do mnie kiedyś, wskazając mi ją siedzącą opodal ze Stasiem na ręku obok krzesła matki mojej: czy ta grupa nie zdaje się zdjętą z jakiego obrazu prarafaelitów? czyż ta twarz tak dziewicza, tak spokojna i czysta nie przypomina Madonn Perugina? Na czole powaga macierzyństwa a na ustach niewinność dziecka.
Rzeczywiście Anielka była śliczna w tej chwili, dla tych przynajmniej co podobną piękność dostrzedz i ocenić umieją, jednak nie wiem czemu zabolała mnie ta uwaga doktora. Spojrzałem na niego, i w jego wzroku dojrzałem jakiś płomień niezwykły. Anielka nie domyślając się pewno, że zważano na nią, odpowiadała coś z cicha Stasiowi nachylona nad nim; chłopiec słuchał wlepiając w nią swe wielkie ciekawe oczy. Władysław mówił dalej:
— Nie słyszę tego co mówi do dziecka, ale z pewnością słowa jej trafią do jego pojęcia, otworzą mu umysł i serce; ona tak do każdego przemówić potrafi, dla każdego ducha dobierze dźwięk właściwy.
Władysław mówił to cicho, może więcej sam do siebie niż do mnie, słowa te zdawały mu się z ust wyrywać niezależnie od woli.