Strona:PL Waleria Marrené-Mąż Leonory 105.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

— On o mnie! zawołała z takim wyrazem, jak gdyby to wydało jej się rzeczą najniepodobniejszą w świecie. Jakto? co ciocia chce przez to powiedzieć ?
I oczy jej od matki mojej przeszły na mnie z nieopisanym wyrazem.
— Tak jest moje dziecko, wczoraj Władysław oświadczył się o ciebie.
— Ciociu to być nie może? to być nigdy nie może, wyrzekła blednąc.
— Dla czego to być nie może, pytała matka z kolei zdziwiona temi słowy. Wiesz Anielko, że cię kocham jak własne dziecko; więc czuję, że ci potrzebna będzie wkrótce inna i trwalsza opieka niż moja. Gdyby Władysław nie miał całego szacunku mego, nie wspomniałabym ci nawet o nim.
Matka mogła mówić długo, bo Anielka ukrywszy twarz na jej kolanach, płakała rzewnemi łzami.
— I czegóż płaczesz? spytała.
— Ciociu, ciociu! mówiła dziewczyna przerywanym głosem: czym ci już nie miła? czym ci się naprzykrzyła w domu, że mnie chcesz z niego oddać co prędzej? Ktoby ci jednak tak jak ja usłużył? ktoby cię tak jak ja kochał? Ciociu, jam taka szczęśliwa przy tobie! zostaw mnie jak jestem, ja nie chcę opuścić cię nigdy, chyba mnie sama od siebie wypędzisz.
I tuliła się do matki mojej z żalem i pieszczotą, a mnie serce rozrywało piersi. Te łzy jej, te pierwsze łzy, które widziałem, były mi męką i rozkoszą razem.