Strona:PL Waleria Marrené-Mąż Leonory 117.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

— Zauważyłem w niej symptomata, kt re znikły od dawna, a które trwożą mnie tem więcej, że przyczyny ich odgadnąć nie mogę. Jeśli ją kocham, dodał ciszej, nie pojmuję, jak miłość moja obrażać ją lub niepokoić może; ja żądam tylko jej szczęścia, nie mam prawa gwałtem zdobywać tego serca, na którego ufność nawet zasłużyć nie umiałem. Dla czegóż ciąży jej obecność moja? czyż nie powinna przeczuć, że choć nie chce nazwać mnie narzeczonym, przyjaciela nie straci nigdy?
Był wielki cichy smutek w tych słowach, snadź serce jego zakrwawione było do głębi, a jednak ja słuchałem go z rodzajem okrutnego szczęścia. Nie mogłem darować mu wyższości, jaką posiadał nademną, mąk, które przecierpiałem od wczoraj; paliła mnie zazdrość, że on śmiał patrzeć na nią okiem kochanka, że pierwszy odezwał się do niej słowami, których mnie nie wolno było wymówić. I spoglądałem chciwie w twarz jego zmienioną tak bardzo, słuchałem z pewną rozkoszą słów świadczących o straconych nadziejach.
Więc moralnie upadałem coraz niżej; ja, co dotąd przynajmniej przechodziłem przez nieszczęścia życia, jeśli nie bez grzechu, to przynajmniej dumny i szlachetny, teraz traciłem nawet szacunek dla samego siebie. W fałszywem położeniu, w jakiem się znajdowałem, wolny sercem i wolny według praw moralnych, a skrępowany niby jarzmem niewidzialnem z Leonorą; wydziedziczony prawnie ze wszystkich ludzkich uczuć, które mimo to nie zamarły we mnie, byłem na równi pochyłej wiodącej do przepaści, a przy-