Strona:PL Waleria Marrené-Mąż Leonory 150.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

zazdrosnem okiem śledziłem wzrok jego, ruchy, obejście się z Anielką. Władysław był poważny jak zwykle; ale twarz dziewczyny nosiła ślady zmęczenia, łez czy choroby: ciemne jej oczy podkrążone wydawały się większe niż były, świeciły niespokojnym blaskiem w jej twarzy wychudłej i bledszej niż zwykle. Matka moja także przez te kilka tygodni nieobecności mojej, posunęła się w starość o lata całe, potrzebowała mnie wciąż koło siebie. Spojrzawszy na nią, zrozumiałem, że miejsce moje było tutaj, i cokolwiek cierpieć miałem, nie powinienem był oddalać się więcej jak żołnierz ze stanowiska.
Powitano mnie radośnie; blade lica Anielki rozgorzały. Staś przybiegł rzucić mi się na szyję, jam uczuł się prawie szczęśliwym. Dla czego wobec wszystkich nie wolno mi było pochwycić tej kobiety w objęcia i przycisnąć do piersi przepełnionej tak czystą, tak wielką miłością? Czy chwila ta kiedyś choć w dalekiej przyszłości nadejść miała?
— Kazimierzu! mówiła matka wyciągając do mnie ramiona: nie opuszczaj nas, przesądziłam siły moje, ja już nie mogę obejść się bez ciebie, starość jest samolubną, zostań przy mnie.
— Tato! zawołał Staś: nie odjeżdżaj nas; tak tu smutno bez ciebie, tak tęskno!
Anielka nie powiedziała nic, ale spojrzenie jej wymowniejsze było niż wszystkie słowa.
Owiała mnie atmosfera miłości; szczęście, jakie sprawiałem, oddziałało na mnie. Jakże różny był świat, z którego wracałem, od tego serdecznego kółka szlachetnych serc i uczuć gorących! Władysław